Do wyborów prezydenckich w USA pozostało niespełna 50 dni i stawka tego wyścigu chyba nigdy nie była wyższa. Lista wyzwań przed którymi stoi Ameryka i pytanie o jej dalszą rolę w świecie nadają nadchodzącym wyborom rangę niespotykaną od dziesięcioleci, a może i dłużej.
Gorączka nie omija również BigTech. Zarówno FB. Wszystkie firmy podjęły daleko idące kroki przeciwdziałające manipulacji wyniku wyborów przy wykorzystaniu ich platform. Choć od razu podniosły się głosy krytykujące gigantów za zbytnią ostrożność, to nie można nie zwrócić uwagi że na etapie mediów tradycyjnych takie kroki w ogóle nie były możliwe.
Tymczasem na ostatniej prostej do gry wkraczają dość bezpośrednio praktycznie wszyscy więksi gracze na arenie międzynarodowej. Chińczycy, Rosjanie, Irańczycy, ale i dziesiątki mniejszych podmiotów aktywnie rozgryza, drąży, phishuje i infiltruje amerykańską cyberprzestrzeń. Skala ataków cybernetycznych jest szczerze mówiąc kompletnie niespotykana. Abstrahuję już od kwestii międzynarodowych i implikacji czysto politycznych tak daleko i brutalnie prowadzonej wojny informacyjnej.
Zastanawia mnie raczej, czy w sytuacji, kiedy wojna cybernetyczna toczy się na taką skalę i z taką intensywnością w ogóle można mówić jeszcze o wolnych wyborach. Czy w czasach, kiedy niemal każda informacja jaką otrzymujemy online jest spreparowana w jakimś celu dla naszej uwagi w ogóle możemy mówić, że dokonany przez nas wybór w ogóle nosi jeszcze znamiona samodzielnego.
A nawet jeżeli wybór jest wolny. To skąd pewność, że ta opinia nie została nam zaszczepiona przez kogoś, komu zależało, żebyśmy tak myśleli?
Cyberpunk is not 2077. It is now.