Google rozpoczyna program prywatnych kursów, których zakres ma odpowiadać wykształceniu uniwersytckiemu. Kursy dotyczyć mają dziedzin IT, ale z czasem projektowany jest cała sieć, rzucająca wyzwanie staremu porządkowi.
Że dzisiejsze szkolnictwo wyższe jest w zapaści, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Nieżyciowa wiedzą, przestarzałe metody, brak praktycznych zajęć, gigantyczne koszty finansowe (USA) i czasowe (3/5 lat).
Google rzuca wyzwanie tym problemom. Praktyczne przygotowanie do zawodu, nowoczesne podejście do nauki, krótki czas realizacji (6 m-cy) i niskie koszty (około 300-400 dolarów). Wygląda fantastycznie.
Tylko czy to na pewno nauka to samo co wykształcenie? Czy w edukacji wyższej chodzi tylko o znalezienie dobrej pracy?
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat cały system starał się odpowiedzieć na potrzebę kapitalistycznego rynku, dostarczając specjalistów. I wychodziło im to średnio. Zapewne między innymi dlatego, że uniwersytet w samym swoim założeniu nie miał być miejscem, gdzie dostarcza się umiejętności twarde dla przemysłu (w tym IT), tylko gdzie stara się rozwinąć myśli i wiedzę.
Myślę, że inicjatywa Google jest fantastyczna. To wielka szansa dla szkolnictwa wyższego, na odzyskanie tego co leży u podstaw jego misji. Zostawić kształcenie specjalistów i wyrobników cechom, a samemu skupić się na poszukiwaniu mądrości i wiedzy.
Tak. Wielka część systemu wyższego nauczania będzie musiała się wtedy pożegnać z pracą. Tak. Studentów będzie wtedy nieporównywalnie mniej. Tak. Będzie mniej pieniędzy i mniej stanowisk. Tylko czy miara jakości wiedzy jest jej ilość?
Mam nadzieję, że Google odniesie sukces i ruszy z posad bryłę katedr. Że zamiesza na rynku i że z tego zamieszania uniwersytety wyjdą lżejsze i odważniejsze. I wolne od złotej klatki kapitalizmu.