Australijczycy idą na konfrontację z BigTech. Szybki wstęp:
- Znaczna część dochodu gigantów technologicznych pochodzi z reklam.
- Ruch na tych platformach często polega na odsyłaniu do treści, które nie powstały w mediach tradycyjnych.
- Media tradycyjne (przede wszystkim gazety) konsekwentnie tracą dochody z reklam i nieczęsto potrafią przestawić się na inne modele dochodu (patrz New York Times).
- Australia proceduje ustawę, zgodnie z którą BigTech ma płacić za prawo do linkowania do treści australijskich gazet.
- Wysokość opłaty ma zostać ustalona w drodze negocjacji (media - BigTech).
- W przypadku braku porozumienia w ciągu 30 dni wysokość opłaty ma zostać wyznaczona przez niezależnego (australijskiego!) arbitra.
- Miękkie przepychanki trwały przez kilka miesięcy, ale obecnie spór wszedł w fazę konfrontacji.
- W odpowiedzi na zamiar wprowadzenia nowej regulacji na Facebooku spadły z rowerka wszystkie australijskie serwisy, gazety i profile informacyjne.
- Przypadkiem (nie sądzę) spadło też kilka stron rządowych, za co następnie BigF przeprosił.
And so it begins...
Cała sytuacja jest niczym innym, jak tylko próbą opodatkowania gigantów technologicznych. Naturalnie rząd australijski podnosi hasła o "ratowaniu pracy dziennikarzy" i "płaceniu za treści", ale w mojej ocenie są one tylko zasłoną dymną. Gazety w formie w jakiej funkcjonowały jeszcze do końca pierwszej dekady 2010 są skazane na pójście drogą dodo. Na świecie jest obecnie (styczeń 2021) ponad 600 mln blogów, z czego około 15% prowadzą profesjonalni twórcy. Lekko licząc mamy na planecie około 90 mln ludzi, którzy zarabiają na prowadzeniu blogów. Nie sądzę, żeby w najlepszych latach gazety dawały chleb choćby połowie z nich.
Konstrukcja opłaty jest jednak dość sprytna, bo nie podlega ona pod definicje pomocy publicznej, zgodnie z regulacjami amerykańskimi ani europejskimi. Bezpośrednie obłożenie podatkami platform byłoby zapewne bardziej przejrzyste, ale problem pojawiłby się na etapie przekazania wsparcia gazetom.
Sprawa dotyczy więc nie tyle interwencjonizmu państwowego, co raczej opodatkowania linków. I to opodatkowaniu ich w sposób, nad którym same platformy nie mają kontroli. Przykładowo w rozwiązaniu australijskim - sam wydawca może umieścić link do swojego artykułu i to platforma będzie miała obowiązek za niego płacić.
Kolejny problem to kwestia prędkości. Projekt zakłada, że platforma ma obowiązek poinformować na 30 dni przed planowaną zmianą algorytmu wyszukiwania. Obecnie algorytm szukania Google zmienia się ponad 100 (STO!) razy dziennie. 30 dni. 100 razy na dzień. Handluj tym.
Google didn't take their money, any more than Boeing took money from the ocean liners. The internet destroyed the model. - Ben Evans
Mam też takie wrażenie, że Australijczycy próbują opodatkować wartość, która nie istnieje. Dochody reklamowe Google i FB to nie ta sama grupa reklamodawców, która korzystała z gazet. Z reklamy internetowej korzystają przede wszystkim małe i średnie firmy, które nie kupowały wcześniej reklam tradycyjnych. Z kolej klienci gazet nie uciekli w online, tylko zaczęli korzystać z form reklamy, która w tym medium w ogóle nie funkcjonuje (video, gaming, visual, audio).
Przyznam się, że z fascynacją obserwuję zmagania tej legislacji już od kilku miesięcy. Bez względu na to jaki będzie jej koniec jest to obecnie największy projekt opodatkowania działalności BigTech w fazie wdrożenia. Jest to tworzenie zupełnie nowego prawa, nowych konstrukcji podatkowych i legislacyjnych, które obecnie wymykają się klasycznemu ujęciu. Bo o ile nie mam specjalnie sentymentu dla dziennikarstwa, które nie jest w stanie utrzymać się finansowo w "nowych czasach" o tyle uważam, że uzyskując dochód w pewnym kontekście firma (technologiczna czy nie) powinna od niego zapłacić podatek.
BigTech wymyka się tradycyjnemu modelu opodatkowania. Jeżeli czytam artykuł o puczu w Birmie, zamieszczony na amerykańskim portalu, która działa przez spółkę w Irlandii, siedząc w Warszawie, podłączony przez Francuską sieć, napisany na przez czeskiego blogera, który opublikował ją na kanadyjskim serwisie, to kto z nich tak naprawdę otrzymał korzyść podatkową, kiedy i gdzie? A jednak ta korzyść istnieje i co za tym idzie należą się od niej pieniądze.
Rozwiązanie australijskie jest dalekie od idealnego i mam takie wrażenie, że więcej w nim dziur niż zrozumienia technologii, tak że nie wiadomo, czy to durszlak czy już sieć na ryby. A jednak jest to niesamowita rzecz, to stanowi przejaw odwagi w zmierzeniu się z potężnym problemem. Nawet jeżeli rezultaty nie będą doskonałe, to kibicuję z całego serca.
Good On Ya! PS Jeszcze jedna myśl.
Mam wrażenie, że Australia nie ma zamiaru wygrać tej konfrontacji. Sama konstrukcja opłaty wskazuje, że jest ona protezą. Jeżeli podstawką opodatkowania ma być link do publikacji w gazecie, to jest to opłata która z czasem naturalnie zaniknie. Zasięgi mediów tradycyjnych stabilnie spadają, czy się to komuś podoba czy nie.
To o co chodzi Australijczykom, to tworzenie pewnego precedensu. Oczywiście bez mediów australijskich FB "nie zbiednieje". Ale jeżeli za precedensem pójdą analogiczne ruchy na większych rynkach, to może okazać się że siła lobby BigTech nie jest już tak znaczna.
Pamiętajmy, że obecnie największym rynkiem dla FB nie jest Europa, ani USA, tylko Indie. A tam od kilku miesięcy trwa już zaogniony spór z gbinetem Modiego, który (jak każdy nacjonalista) domaga się większej możliwości kontroli treści. Jeżeli dostanie do rąk precedens australijski, to pytanie ile godzin zajmie mu połączenie kropek i rozpoczęcie analogicznej procedury u siebie.
Sources